Przy kawie z siatkówką – poznajcie Martę Pytlarz! cz. II

2017-02-13 18:00:00 Bartosz Moch

Jest tutaj wspaniała starówka, teatr, bardzo podoba mi się Park Przyjaźni. Gdy pierwszy raz tu przyjechałam, Wojtek pokazał mi oczywiście miasto od tej dobrej strony (śmiech). Ale naprawdę uważam, że Kalisz to przyjemne małe miasto – w drugiej części spotkania przy kawie mówi nam pochodząca spod Warszawy Marta Pytlarz, środkowa MKS Calisii Kalisz, a prywatnie żona kapitana męskiej drużyny siatkarzy, Wojciecha Pytlarza.

fot. Bartosz Moch
fot. Bartosz Moch

Od strony sportowej możemy powiedzieć, że wasza forma w ostatnich tygodniach idzie w górę. Najpierw przegrałyście po ambitnej walce z faworyzowanym Jokerem Świecie 2:3, a w ostatni weekend, znów po pięciosetowym boju zwyciężyłyście Karpaty Krosno. Jak oceniasz te wyniki?

Marta Pytlarz (środkowa MKS Calisii Kalisz): Zdobyłyśmy bardzo ważne punkty, które pozwalają nam na kolejkę przed końcem fazy zasadniczej być pewnym awansu do play-off. Punkt ze Świeciem jest na wagę złota, choć oczywiście żałujemy trochę straconej szansy, bo niewiele brakowało, żeby pokonać tego silnego przeciwnika. Ale na szczęście wygraną udało nam się odnieść w Krośnie. Zakładałyśmy, że na te dwa ostatnie wyjazdy jedziemy po zwycięstwa i jesteśmy zadowolone, że 50% planu już wykonałyśmy.

Ten sezon pokazuje że mimo różnych okresów drużyna budowana na drugą ligę dobrze radzi sobie na poziomie pierwszoligowym.

- Gdy dowiedziałam się przed rozpoczęciem sezonu, że jednak zagramy w pierwszej, a nie w drugiej lidze, zastanawiałam się czy nie dzieje się to trochę za wcześnie. Bałam się, że będą bardzo duże oczekiwania wobec nas, a nie do końca możemy być już w tym momencie gotowe na to wyzwanie. Teraz z perspektywy czasu widać jednak, że bardzo dobrą decyzją było podjęcie rękawicy w pierwszej lidze, bo z niezłym skutkiem udaje nam się walczyć z faworyzowanymi rywalkami.

Razem z mężem Wojtkiem Pytlarzem, kapitanem i atakującym męskiego zespołu MKS-u Kalisz, tworzycie pierwszą siatkarską parę w Kaliszu. Wojtek to jednak rodowity kaliszanin, ty przyjechałaś tu za mężem.

- Pochodzę spod Warszawy, a w samej stolicy zamieszkałam na okres studiów. Wówczas też poznałam Wojtka, dokładnie na Akademickich Mistrzostwach Polski w Warszawie. W ogóle to poznała nas Marta Grzanka, która potem była świadkiem na naszym ślubie, a teraz jest rozgrywającą MKS-u, więc wszystko zostało w rodzinie (śmiech). Wojtek w tamtym okresie grał na SGGW, ja uczęszczałam na AWF i tam rozpoczęłam swoją przygodę z siatkówką. Potem przez cztery lata grałam w Legionowie, następnie był rok w AZS LSW, aż wyjechaliśmy z Wojtkiem na rok do Danii. Tam zdobyłam wicemistrzostwo kraju i drugie miejsce w rozgrywkach o Puchar Danii. Po powrocie do kraju przyjechaliśmy do Kalisza, wzięliśmy ślub, urodziłam pierwsze dziecko i zaczęliśmy budować tu już na stałe nasze życie.

Jak porównasz ligę duńską do polskiej?

- Duńczycy mają strasznie podzieloną ligę. Cztery najlepsze drużyny grają na dobrym poziomie, ale i tak uważam, że jest to gra na pierwszą czwórkę naszej I ligi, czyli poziom jest o jedną ligę niższy. Pozostałe kluby w duńskiej ekstraklasie jednak już znacząco odstają, ale śledzę do dziś tamtejsze rozgrywki i trzeba przyznać, że siatkówka żeńska w Danii cały czas się rozwija.

W przeciwieństwie do żeńskiej siatkówki w Polsce…

- U nas niestety nie poszło to w najlepszym kierunku. Mamy problemy zarówno w szkoleniu młodzieży, jak i w odpowiednim podejściu do treningu i sportowej kariery. Siatkówka żeńska rozwijała się w Polsce 10 lat temu, a potem wszystko wyhamowało i do dziś niewiele się poprawiło.

Przed przyjazdem tutaj z czym kojarzył Ci się Kalisz?

- Oczywiście z Winiarami i jedną z najlepszych drużyn w Polsce na początku XXI wieku. Oglądałam mecze drużyny z Edytą Kucharską, do dziś pamiętam te żółte koszulki i czerwone spodenki. Wszyscy w tamtych czasach patrzyli na zespół z Kalisza, to w końcu był mistrz Polski.

Nie było problemem przenieść się tutaj z Warszawy?

- Niespecjalnie, chociaż tęsknię czasami za hałasem, metrem, tramwajami… Dlatego lubię wracać do stolicy. Tam jednak do szału doprowadzają korki.

W Kaliszu czasem też można w korku trochę postać.

- Rzadko mi się to zdarza, ale jak już mi się przytrafi to przychodzi taka chwila zastanowienia: „stoję w korku w Kaliszu, o co chodzi?” (śmiech).

Jak ci się podoba miasto?

- Jest tutaj wspaniała starówka, teatr, bardzo podoba mi się Park Przyjaźni. Gdy pierwszy raz tu przyjechałam, Wojtek pokazał mi oczywiście miasto od tej dobrej strony (śmiech). Ale naprawdę uważam, że Kalisz to przyjemne małe miasto.

Twój mąż to trener mentalny, ty jesteś trenerem personalnym, czyli jedno odpowiada za umysł, a drugie za ciało.

- Dokładnie. U mnie zaczęło się to tak, że nie mając super warunków fizycznych na środkową zawsze zastanawiałam się, jak mogę ćwiczyć, żeby zmniejszyć trochę ten dystans dzielący mnie do wyższych i lepiej zbudowanych dziewczyn. Na studiach na AWF-ie też się w tym dokształcałam. Zaraz po zrobieniu kursu trenera personalnego znalazłam pracę w jednym z kaliskich klubów fitness. W zespole czasem też podpowiadam coś dziewczynom, jak mogą lepiej trenować i się wzmacniać pod kątem fizycznym.

Żeby uniknąć poważnych kontuzji?

- Pewnych rzeczy nigdy nie można wykluczyć, w sporcie kontuzje są wkalkulowane w ryzyko tego zawodu. Ale na pewno możemy popracować nad tym, by wzmocnić najbardziej narażone na kontuzje partie mięśni, przez co dany zawodnik czy zawodniczka są mniej narażeni na poważne problemy zdrowotne i w konsekwencji długie przerwy w grze.

Rozmawiał Bartosz Moch

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować