Solo dookoła świata - tydzień 11

2016-09-23 16:00:00 kpt. Bartek Czarciński

- Kolejny tydzień za nami. To już jedenasty! Zaczyna wyglądać to poważnie, przynajmniej, jeśli chodzi o ilość dni spędzonych na morzu. Za rufą Zwrotnik Raka i Równik, a Zwrotnik Koziorożca przypadł właśnie na 11 tydzień rejsu. Przed dziobem cały świat. Gdy patrzę na mapę, na którą co jakiś czas nanoszę kolejne pozycje Perły, widzę, że to dopiero początek właściwego okrążenia globu. Najbliższy cel to Przylądek Igielny, najdalej na południe wysunięty skrawek Afryki. Oczywiście nie może być tak prosto i cały tydzień wiatr pozwala nam jedynie na zjeżdżanie na południe, tak to już jest, że najszybsza droga praktycznie nigdy nie jest drogą najkrótszą i to nie tylko na oceanach. No to płyniemy! Tym razem do zimnego. Ten tydzień to pożegnanie tropików i wpłynięcie w strefę gdzie umowna zima trwać będzie do 21 września. Trochę o nią zahaczymy. Ciekawe jak wygląda zimowa pora roku w tych stronach? – Pisze w kolejnej relacji z samotnego rejsu dookoła świata kapitan Bartek Czarciński.

fot. kpt. Bartek Czarciński
fot. kpt. Bartek Czarciński

Dzień 72

Dzisiaj dzień pod znakiem zbrojenia się przed nadchodzącą zimą. Z każdym stopniem szerokości geograficznej na południe zbliżamy się do Zwrotnika Koziorożca. Ta kolejna magiczna granica kończy strefę tropikalną, gdzie nie ma pór roku. Czas więc pomyśleć nad dalszymi przygotowaniami, do nieuniknionych, silniejszych wiatrów południa. Zanim jednak opowiem o wydarzeniach dnia dzisiejszego, cofnijmy się dwie zimy wstecz. Na początku 2015 roku, w pierwszych dniach stycznia dwoiłem się i troiłem żeby doprowadzić łódkę do stanu surowego zamkniętego. Po tych kilku latach spędzonych w hangarze nadszedł moment kiedy byłem bardzo blisko wyprowadzenia jej na światło dzienne. Co tam, że zima w pełni! Nic nie robiąc sobie z ciężkich chmur na niebie, z których niechybnie miał spaść śnieg, a przynajmniej lodowaty deszcz, przykręciłem luk wejściowy, zamykając jedyną wtedy dziurę w pokładzie i wyprowadziliśmy łódkę na ten ziąb. No wariaci… pomyślałby przypadkowy przechodzień. Perłę budowałem nieopodal szpitala psychiatrycznego, więc powiedzmy, że okolicznych mieszkańców nic nie zdziwi. No dobra, ale po co to wszystko i jaki to ma związek z dzisiejszym dniem? Zbudowałem łódkę, w oparciu o swoje założenia i doświadczenia, oraz wsparcie kolegów inżynierów. To się jako tako udało. Teraz tylko pytanie jak ta łódka będzie stała na wodzie. Stąd to zimowe wodowanie, bo właśnie w tym celu Perła wyjechała z hangaru. No tak, mam łódkę, a gdzie maszt i żagle? Wszystko od tyłu. Gdy uświadomiłem sobie, że nie mam pomysłu jak powinien wyglądać maszt i żagle pasujące do tego kadłuba, wysłałem maile do wszystkich znanych i tych nieznanych osobiście też, projektantów jachtów. Opisałem cały proces budowy jako inżynierię odwrotną, czyli najpierw zrobiłem, teraz trzeba narysować i prosiłem o pomoc w doborze masztu. Na kilkanaście maili, głównie do kolegów, odezwały się 3 osoby. Z czego pierwszy był Pan Janusz Maderski (pomysłodawca i organizator niesamowitych regat małych, 5 metrowych jachtów przez Atlantyk, jego własnej konstrukcji). Pan Janusz zadzwonił do mnie dokładnie 15 minut po wyprowadzeniu Perły z hangaru i tak się poznaliśmy, przez telefon. Podczas niedługiej rozmowy powstały założenia, a wiadomość przesłana na dniach przez Pana Janusza podsumowała wszystko. Tak powstał takielunek, który jak widać przez 8 000 mil daje sobie radę z różnymi warunkami na oceanie! Jeden telefon i kilka wiadomości. Przy okazji, bardzo dziękuję Panie Januszu za wsparcie, bez którego byłoby mi dużo trudniej. Jednocześnie pamiętam o formie wynagrodzenia i mam nadzieję, że w połowie przyszłego roku będę w stanie je zrealizować. Wróćmy do 72 dnia rejsu. Pan Janusz Maderski przy okazji podpowiedział mi jakie żagle warto ze sobą zabrać. Wśród ich spisu znalazł się dodatkowy grot, czyli ten żagiel bardziej z tyłu. Mniejszy od tego na którym płynąłem do tej pory. Miał on trafić na swoje miejsce na oceanach południa, gdzie gdy wieje 30 węzłów (7 w skali Beauforta) to ma się podobno wrażenie, że jest ładna pagoda. Pomysł ten zrealizowała żaglownia Sail Service, szyjąc żagiel z dużo bardziej wytrzymałej tkaniny niż ten podstawowy, dodatkowo obszywając jego górną część i liki (krawędzie) jaskrawo pomarańczowym kolorem. Ten pomarańcz ma zwiększyć naszą widoczność dla innych statków.

Często w silnym wietrze, deszcz lub pył wodny zrywany z wierzchołków fal ogranicza widoczność. Dochodzi jeszcze wysoka fala, gdzie w dolinie praktycznie nas nie widać. Stąd różne pomysły na zwiększenie szans, że inni nas zauważą i np. nie rozjadą. W nocy za to grot i fok świeci, dzięki fluorescencyjnym paskom w jego górnej części.

Korzystając z bardzo spokojnej pogody dookoła, praktycznie bezwietrznej, postanowiłem, że założę właśnie tego mniejszego grota. Przednie żagle z łatwością wymieniam w każdych warunkach. Co do grota trochę czasu mi to zajmuje, między innymi przez długie, na całą jego szerokość listwy usztywniające. Lepiej zaryzykować lekki spadek prędkości i zrobić to gdy cisza i spokój. W końcu to nie regaty (choć Dar Przemyśla ucieka…). Tak też się stało i od razu zrobiło się przy okazji bardzo kolorowo, a dokładniej bardzo jaskrawo na pokładzie. Prognozy zapowiadają wkrótce silniejsze wiatry, więc nie powinienem żałować tego, strategicznego, ruchu.

Dzień 73

Dzisiaj żałuję, ze schowałem do worka mojego dużego grota! Niby ruszyliśmy się delikatnie z miejsca i nad ranem rozwiało się, ale 15, w porywach 20 węzłów, co przy obecnie małych żagielkach nie pozwala cieszyć się prędkością. Może to i dobrze? Wiatr się pojawił, ale z południa, a nawet z lekką tendencją na zachód, co zamiast przybliżać nas do południa Afryki, prowadzi bardziej do Brazylii. Podobno tam też ładnie, ale ja chciałbym żeby najbliższym brzegiem w zasięgu wzroku była co najwyżej Nowa Zelandia, a później Horn. Tyle jeżeli chodzi o marzenia. Wszystko jednak wskazuje na to, że jeszcze przez chwile nie mamy wyjścia i musimy trzymać kurs na Brazylie. Planując kolejne punkty zwrotne trasy, nanosząc je na mapę, złapałem się na tym, że lada chwila miniemy oczekiwany Zwrotnik Koziorożca, a za nim 3 tygodnie umownej zimy. Tak też się stało. Późnym wieczorem zima zawitała na pokładzie. Kolejna, magicznie umowna, granica na kuli ziemskiej przekroczona. Temperatura, może nie jak w tropikach, ale 23 stopnie ciepła i to pod wieczór, słoneczko świeci, chmur mało. Życzyłbym sobie takich zim co roku w Polsce. Pod pokładem to nawet 25 stopni. Także w sam raz.

Dzień 74

Gadam o tej zimie i gadam, no to mam. Na własne życzenie! Zwrotnik nie do końca okazał się jedynie umowną granicą. Nad ranem zbudził mnie wiatr 30 węzłów, czyli 7 Beauforta, a to w prognozach pojawia się już jako ostrzeżenie przed silnym wiatrem. Do tego jakby chłodniej. Patrzę na termometr i oczom nie wierzę. 14,5 stopnia. Pod pokładem dalej ciepło, około 20, więc nie zmarzłem w nocy, ale żeby o godzinie 1200, 15 stopni? Tak niskiej temperatury nie było dawno. Łatwo przyzwyczaić się do dobrego, ciepełka. Ciekawe jak przyjdzie mi aklimatyzacja w chłodniejszej aurze. Dzisiaj poza szokiem wywołanym tym co na termometrze, nie marzłem. Wręcz przeciwnie, w końcu poczułem, że to idealna temperatura do życia. Tropiki trochę mnie już męczyły ze swoimi 30 stopnia w cieniu żagla. Do tego solidnie się rozwiało i dzisiaj czuję coś w rodzaju dumy, że w dobrym momencie zmieniłem grota na mniejszego. Dzięki temu jak wieje 30-35 węzłów nie muszę zastanawiać się nad refowaniem, a im chłodniej i bardziej mokro będzie na pokładzie, tym lepiej jak uda się zaoszczędzić komplet suchej odzieży, którą zamoczyłbym majstrując przy grocie. Często już gdy mocno wieje zabieram się do refowania. Niby wszyscy, którzy pływali kiedykolwiek po morzu wiedzą, że refować, czyli zmniejszać żagle należy wtedy, kiedy człowiek pierwszy raz sobie o tym pomyśli, a nie wtedy gdy już czuć, że mamy go za dużo. Na tym polega kunszt obserwacji warunków na trasie jachtu. Niestety z mojej perspektywy, gdy śpię słodko na środku oceanu, nie zawsze przyśni mi się, że nadchodzą czarne chmury. Niekiedy wystarczy pół godziny, żeby pogoda zmieniła się o 180 stopni. Dlatego trudno mi przygotować żagle, zanim wiatr wzrośnie znacząco, gdy nie obserwuje horyzontu. Tymbardziej cieszę się, że zmieniłem grota gdy była flauta i świeciło słońce.

Dzień 75

Wiatr przez noc nieco spuścił z tonu i dzisiaj od rana warunki wręcz idealne. 25 węzłów wiatru, czyli 6 w skali Beauforta. To taki wiatr który cieszy. Wciąż jednak pod wiatr, czyli wieje w tak zwaną mordę, ale lekko odkręciło i płyniemy kursem 170 stopni co ładnie prowadzi nas do punktu zwrotnego, który zaproponował, na podstawie swoich warunków, sprzed 37 lat, Kapitan Henryk Jaskuła: 32 o S, 25 o W.

Przy okazji zbliżania się do pozycji, w której skieruje dziób w stronę trawersu Afryki i osławionego przylądka burz, kilka słów o tym jak do tego miejsca wygląda zestawienie z warunkami Kapitana Jaskuły. Wielu żeglarzy dopuszczało myśl, że Kapitan Jaskuła nie opłynął Świata. Wszyscy tłumaczą to brakiem kontaktu na całym Oceanie Indyjskim (co nie jest prawdą, ale o tym innym razem). Nie wiem czy to przez zawiść, czy jedynie w ramach szukania taniej sensacji. Jest w naszym kraju grupa ludzi, której przewodzi znany Kapitan, która przy każdej nadarzającej się okazji przypomina o wątpliwościach. Ja nigdy nie miałem złudzeń, że to właśnie Henryk Jaskuła jest 3 człowiekiem na świecie w gronie tych, którzy zapoczątkowali tą nieliczną grupę osób żeglujących dookoła świata, samotnie i bez zawijania do portów. Teraz, po lekturze dzienników jachtowych i dzienników osobistych Kapitana Henryka, mogę dać sobie rękę uciąć, że do tego miejsca gdzie ja jestem dopłynął na pewno, a czytając dalsze jego losy utwierdzam się w tym przekonaniu. Wkrótce też będę miał możliwość porównywania kolejnych etapów naszych oddalonych od siebie o 37 lat rejsów. Już wspominałem o tym w okolicach Madery, ale z każdym kolejnym dniem i kolejnymi milami na liczniku rejsu, jeszcze bardziej przekonuje się o niesamowitych zbieżnościach. Podobieństwa rzucają się w oczy w dwóch kategoriach. Pod względem żeglarskim: warunków pogodowych, czasu potrzebnego na pokonanie kolejnych etapów, mijanych stworzeń morskich i powietrznych. Druga kategoria (i to już zakrawa na jakieś czary) to sprawy ludzkiej psychiki. Żeglarsko to dość łatwe jest do wytłumaczenia. Dzięki temu, że wyruszyliśmy na morze w podobnej porze roku, w tym samym miesiącu czerwcu i tylko z 6 dniową różnicą (Dar Przemyśla 12.06, Perła 18.06) znajduje się w podobnym, do Daru Przemyśla, czasie w kolejnych miejscach na mapie świata. Bardziej intrygujący jest ten drugi aspekt. Nazwijmy to nastrojem panującym na pokładzie. Dziennik osobisty kapitana Henryka staram się czytać wieczorami. Tak żeby nie sugerować się za bardzo, bo mogłoby to mieć wpływ i na moje zachowanie. Jednak co wieczór mam wrażenie jakbyśmy mieli podobne odczucia. Oczywiście nie zawsze trafione dzień w dzień, ale gdy pierwszy raz kapitan pisze o tym, że mu tęskno, ja też mam już ten moment za sobą. Gdy pojawia się po raz pierwszy planowanie i marzenia związane z powrotem do Polski, ja też już to uczyniłem. No i tak mógłbym wymieniać wiele podobnych sytuacji. Gdy na Darze Przemyśla było smutno i panował podły nastrój, w podobnym momencie dopada to i mnie. Musicie wiedzieć, ze nie codziennie jest tu wesoło. Są dni kiedy wolałbym, zdecydowanie być wśród was, gdzieś w portowej tawernie, a jeszcze lepiej w domu jeść obiad z moimi dziewczynami. Pewnie, że każdy człowiek, postawiony w podobnych okolicznościach zachowa się w pewnym stopniu tak samo. W końcu jesteśmy tylko ludźmi! Ja wybrałem taką samą trasę i podobne założenia co Henryk Jaskuła i choć mamy zupełnie inne problemy natury technicznej, to jeżeli chodzi o psychikę, wygląda, że sprawy się mają podobnie. Jestem bardzo, ale to bardzo ciekaw jak będzie dalej.

Dzień 76

720 mil. Tyle dzieli nas do pozycji Daru Przemyśla tego samego dnia, 37 lat temu. Nie ma co ukrywać, ostatnie dni zmarudziliśmy trochę. Czyżbym bał się tej zimy? Sam nie wiem, starałem się pilnować żagli, ale przez tą zmianę grota na mniejszego, nie zawsze chciało mi się ostatnimi dniami biegać i rekompensować to większymi żaglami z przodu. No i dystans się powiększa.

Upał jednak zelżał na dłużej, bo temperatura od kilku dni przez całą dobę nie wzrasta powyżej 15 stopni. W środku, też już czuć chłodniejszą aurę i w wielu miejscach skrapla się woda na pokładzie i burtach. Tworzy to dość ponurą atmosferę pod pokładem i zaczynam myśleć o piecyku. Powstrzymuję się jednak, bo przecież będzie jeszcze zimniej, więc nie ma co się przyzwyczajać. Najlepiej zabrać się za jakąś robotę. To pomaga na wszystko. Od razu zrobi się cieplej. Od kilku dni nie udaje mi się zapolować na żadne zwierzę morskie. Ryby chyba znudziły się moimi pomysłami na przynęty i omijają je szerokim łukiem. Może tylko na równiku są ryby? No nie wiem czas pokaże. Brak ryb zasiał w mojej głowie niepokój o ilość jedzenia jakie mam na pokładzie. Nigdzie nie mogę znaleźć listy z przygotowań. Tam były teoretyczne ilości porcji przed zliofilizowaniem. Jednak w całym zamieszaniu przed rejsowym nie policzyłem dokładnie ile czego mam. Słodyczy też nie policzyłem i wiecie jak się to skończyło… No właśnie! Żeby jedzenie nie skończyło się bez ostrzeżenia, jak to było ze słodyczami (bez których, jeszcze nie nauczyłem się żyć). Postanowiłem przekopać całą spiżarnię i policzyć w ile dni muszę się uwinąć z powrotem do Polski! Nie łatwe to było zadanie i zajęło mi cały dzień. Nawet więcej, bo kończyłem jeszcze następnego poranka. Dzięki dokładnym obliczeniom powstał spis z natury i mam jeszcze 330 dni do wyczerpania się zapasów, a każde urozmaicenie w postaci rybki na pewno nie zaszkodzi. Nie jest jednak tak, że mogę narzekać na monotonię! Co do tego jakie jedzenie zabrałem na pokład nie będę się rozpisywał, tylko przez najbliższe kilka dni zaprezentuje Wam cały wachlarz perłowego menu. Co do ilości, to jest na styk i dlatego rybą nie wzgardzę, choć one gardzą moją przynętą, więc nie nastawiam się na świeże mięso. Przeorganizowałem trochę paczki z jedzeniem i poukładałem je bardziej tematycznie. Dodatki takie jak kasze, ziemniaki, makaron czy buraczki, miałem popakowane przypadkowo do różnych toreb. Teraz poskładałem to w całe dania razem z mięsem i sosami. Jak to, chyba Olek Hanusz, który przepłynął odkrytopokładową mieczówką, własnej roboty (dinghyadventure.pl), napisał mi podczas pakowania, żebym sobie wszystko dobrze opisał co gdzie mam, teraz to uczyniłem, bo to bardzo ważna wskazówka. Oprócz spisu przygotowałem „plan organizacji przestrzennej” i taką swojego rodzaju mapę, umieściłem na drzwiczkach spiżarni. Teraz jest szansa na mniej przypadkowe, a bardziej przemyślane decyzje, na co mam ochotę danego dnia. Tak więc jedzenia mi nie zabraknie, tylko tych słodyczy…

Dzień 77

Za organizację spiżarni zabrałem się ponieważ na pokładzie nie za bardzo wczoraj miałem czego szukać. Chlapie, szaro buro, nie ma co się wychylać i moknąć bez potrzeby. Dzisiaj od rana kontynuacja tej niesprzyjającej do opalania się na pokładzie, pogody. Do trawersu przylądka Igielnego dalej daleko. 2222 mile morskie dzielą nas od tej granicy pomiędzy Atlantykiem, a Oceanem Indyjskim, więc od rana kontynuuję spis jedzenia. Pozostało mi jeszcze kilka paczek, które nie zmieściły się do spiżarni i są porozrzucane po całej łódce. Gdy już przeliczyłem ile mam porcji pasztetu i jajecznicy, wyszło słońce. Uspokoił się też ocean i fala już nie odwiedza tak często pokładu. No nic, trzeba zrobić obchód. Od 2 dni trochę nas wytrzepało, więc to dobry moment, na bardziej wnikliwe oględziny. Wczoraj, licząc pakiety z mąką na chleb, zauważyłem, że po kablu baterii słonecznej, z każdą falą na pokładzie, kropla po kropli, ocean wlewa się do środka. Centralnie nad torbą z mąką. No niezbyt to oczekiwane zjawisko, więc pierwsze od czego rozpocząłem prace pokładowe, to właśnie ten przeciek. Wydaje się, że udało się uszczelnić okolice kabla. Czas pokaże. Poza tym nic na pokładzie nie krzyczało do mnie, że ma zamiar się zaraz urwać. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Po dotknięciu każdego kawałka łódki powyżej pokładu, moje dłonie pokryły się grubymi kryształkami soli. Wszystko, od żagli przez liny po maszt, pokryło się gruboziarnistą zdrową solą morską. Nic tylko pakować i sprzedawać. Problem polega tylko na tym, że te kryształki skupiają promienie słońca, a te jak wiadomo działają niszcząco nie tylko na skórę ludzką. Sól i słońce to te dwa czynniki, które powodują zdecydowanie przyśpieszone starzenie się jachtu morskiego. W oczach blakną kolorowe żagle, liny, a wszelakie plastiki koloru białego robią się z wolna coraz bardziej żółte. Co tu robić? Padać praktycznie nie pada, a przecież nie będę odsalarką wylewał potów, żeby wyprodukowaną wodą słodką płukać łódkę. Okazuje się, że regularne mycie pokładu słoną wodą i spłukiwanie nadmiaru soli, przyczynia się do spowolnienia wyżej opisanych procesów niszczących jacht. Gdybym tego nie robił, to kryształki które już są wiążą szybciej ze sobą kolejne i soli na pokładzie jest coraz więcej. Dlatego co kilka dni staram się myć pokład. Tak żeby nie było, że tu tylko książki, filmy i kawka! Słoneczko podnosi morale, ale wiatr powoli zanika, skutecznie spowalniając tempo i obniżając morale, więc dzisiaj normalnie. Bez euforii, ale też bez depresji :)

Dzień 78

Po chwilowych brakach w dostawie Internetu, wracam z moją oceaniczną telenowelą. Tak chyba najlepiej nazwać mój rejs dookoła świata w odcinkach publikowanych po części w popularnym serwisie społecznościowym. Jeden dzień to jeden odcinek, dosłownie jak w mojej ulubionej „Modzie na sukces” (obiecuję, że odcinków będzie mniej). No i forma pasuje, bo niby nic się nie dzieje, aktorzy do znudzenia ci sami, skończona ilość krajobrazów, a jednak co chwila jakaś intryga. Dzisiaj na przykład ktoś wyłączył wiatr. Kiedy ja posprzątałem i głęboko schowałem duże żagle, to dzisiaj, aż dwa wróciły do gry. Największy genaker ciągnął nas ładnie przez cały dzień, a na noc zastąpił go mały code 0 i grot. Choć jak tak siedzę teraz i do was piszę, to zaczynamy nieźle serfować na fali i nie wiem czy Ocean nie będzie chciał się bardziej rozkręcić. Na razie wieje idealnie 15 węzłów z baksztagu. Po ponad tygodniu z silniejszymi wiatrami, o czym jeszcze opowiem, od dwóch dni mamy prawdziwy weekend. Słońce, umiarkowany wiatr od rufy i praktycznie gładkie morze dookoła. Dzisiaj pierwszy raz zobaczyłem „coś” w oceanie. Przepłynęła wzdłuż burty połówka skrzynki na ryby. Pewnie takich obiektów jest więcej, ale ten zauważyłem jako pierwszy. Do tej pory nie słyszałem, żeby coś uderzyło w burtę, gdy byłem w środku. Oby tak pozostało, że największym obiektem pływającym na naszej trasie będzie plastikowa skrzynka. Każdą chwilę staram się wykorzystać na jakąś pracę, która pozytywnie wpływa na moją psychikę, w ramach oczekiwania na silniejsze wiatry. Do tej pory najsilniejszy wiatr jaki trafiliśmy to 45 węzłów i to w porywach. W dodatku pod wiatr. Udało się jednak spokojnie jechać swoje. Jednak pierwszy raz uzupełniło mi kokpit w 30% wodą. To przypomniało mi, że nic cennego w kokpicie nie może być luźne. Dlatego dzisiaj w końcu zrobiłem zamocowanie lokalizatora In Reach, który wysyła moją pozycję. W ciągu dnia trzymam go w kokpicie, w kieszeni pod wejściem, żeby miał szanse złapać satelity. Teraz już go fala nie pochłonie. Cienką oryginalną tasiemkę zastąpiła linka 4mm. Po dłuższej przerwie przeprowadziłem rewizję naszych dokonań w regatach z Darem Przemyśla. Sprawa wygląda tak:

- w czasie rzeczywistym, czyli 04.09.79 Dar Przemyśla był 620 mil bliżej Afryki (zaznaczone na mapie kolorem pomarańczowym)
- po 78 dniach 120 mil bliżej Afryki (zaznaczone na mapie kolorem pomarańczowym)
- 20 dni od przepłynięcia równika 390 mil bliżej Afryki

Nie ma tragedii, może się jeszcze spotkamy, gdzieś dalej na trasie.

Wczoraj, o zachodzie słońca, próbowałem zrobić zdjęcia księżyca. W końcu nie każdy widział jak zmienia się na południu. Na mnie ten widok robi wrażenie, szczególnie jak od urodzenia oglądamy księżyc jako rogalik w pionie. Tu się przewrócił już kilka dni temu, ale potem znikł i dopiero wczoraj pokazał się w nowej odsłonie. Jakość nie powala, ale co tam, coś widać. Odbyła się też próba połączenia kamery z lornetką. Przy okazji uświadomiłem sobie, że trzeba zmienić Banderę. Obiecałem, że przytrzymam ją do orzełka, no i stało się. Jutro poszukam kolejnej. Ta ma prawie 8000 mil, a nowa nie była.

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować