WALDEMAR KUBERACKI – piekarz i kolekcjoner zabytkowych aut

2014-06-07 16:07:00 Sylwia Kwiatkowska

Prawie wszyscy wiedzą, jak smakuje jego chleb, ale tylko nieliczni widzieli jego Oldtimery.

fot. s.k.
fot. s.k.

Urodziłem się w piekarni
Moi pradziadkowie mieli wiatraki i młyn wodny w okolicach Kalisza. Zajmowali się produkcją mąki. Tradycję piekarniczą w naszej rodzinie zapoczątkował mój dziadek, który w roku 1920 otworzył w Kaliszu piekarnię. W czasie wojny Niemcy wysiedlili nas do Generalnej Guberni do Szczekocin. Tam była do objęcia piekarnia po Żydach – jak się potem okazało. Ja się w tej piekarni urodziłem, dosłownie. Dziadek ściągnął do Szczekocin prawie całą rodzinę, która dzięki temu przeżyła okupację. Po wojnie dziadka zamknęli do obozu pracy do Mielęcina za współpracę z AK. Wówczas moja babcia sprzedała prawie cały majątek, żeby go stamtąd wyciągnąć. Udało się, ale interes trzeba było zaczynać prawie od początku. W historii mojej rodziny zdarzało się tak kilka razy, że kiedy uzbierało się trochę majątku, to się go nagle traciło, bo trzeba było ratować się z jakichś opresji.

Rozum za piekarnią, serce za samochodami
Piekarnią byłem przesiąknięty od urodzenia, ale od dziecka uwielbiałem samochody. Kiedy miałem 3 latka, to wyobrażałem sobie, że łóżko w którym spałem z rodzicami jest wielkim autem, do którego nikt nie mógł wejść, czyli „wsiąść” zanim ja go nie „odpaliłem”. Rodzinne tradycje piekarnicze nie bardzo mnie interesowały, chociaż byłem na nie skazany. Ja chciałem naprawiać samochody!
Zacząłem naukę w technikum samochodowym, ale ta szła mi opornie, ponieważ nie podobało mi się wkuwanie wzorów chemicznych, które wtedy wydawały mi się do niczego nie potrzebne. Jednak udało mi się uzyskać tytuł mechanika samochodowego, który przydaje mi się do dziś. Dziadek przekonywał mnie jednak, żebym zdobył też zawód piekarza, bo nigdy nie wiadomo, co mi się w życiu przyda. Zresztą ojciec też był piekarzem, a ja miałem jeszcze dwie siostry, więc wszystko wskazywało na to, że przejmę rodzinną schedę. Produkcja i pieczenie chleba nie miało dla mnie tajemnic, ponieważ obserwowałem tę pracę od dziecka. W piekarni znałem wszystkie zakamarki, bo spędzałem tam parę godzin dziennie, zatem tytuł mistrza piekarnictwa zdobyłem bez trudu.

Męska dominacja?
Po wojnie komuna oczywiście położyła swoją „łapę” na naszej piekarni, ale matka po śmierci ojca nigdy nie oddała jej pod zarząd państwowy, tylko sama administrowała. Ja zajmowałem się wówczas transportem samochodowym. Miałem kilka aut, które jeździły po całej Polsce i zarabiały również na piekarnię, którą trzeba było remontować, modernizować, a na to potrzeba było sporo pieniędzy. Od 54-ech lat jestem zawodowym kierowcą, jeździłem też przez kilka lat w PKS-ie.
Ale po przewrocie ustrojowym przejąłem nasz rodzinny interes. Rozbudowałem piekarnię, wyposażyłem w piece gazowe i rozszerzyłem ofertę sprzedaży. Przy wypieku chleba trzymamy się starych, sprawdzonych receptur, poszerzyliśmy też asortyment, dzięki czemu klienci do nas wracają. Jakiś czas temu scedowałem cały interes na mojego syna. Ja oczywiście służę mu radą i doglądam wszystkiego, ale tradycja rodzinna „z ojca na syna” znów się wypełniła.
W przyszłości hegemonia mężczyzn w naszej firmie może zostać przerwana, ponieważ jestem szczęśliwym dziadkiem… aż czterech wnuczek!

Narodziny pasji
Dziadek, który mnie bardzo kochał kupił mi w latach pięćdziesiątych starego, zdezelowanego opla kadeta. Ja sam go naprawiłem, odmalowałem i mogłem nim „zaszpanować” przed dziewczynami. Oczywiście mam go do dziś. Pierwszy samochód kupiony przeze mnie to był mercedes W 21 z 1935 roku i miał drewnianą karoserię. Nadal stoi i czeka jeszcze w moim garażu na gruntowny remont. Zawsze podobały mi się stare, nietuzinkowe auta. W tym czasie miałem mnóstwo kontaktów z innymi mechanikami samochodowymi w Kaliszu. Często przesiadywałem w warsztacie naprawczym u mojego wujka, któremu pomagałem w remontach. Zdarzało się, że przyprowadzano do niego jakiś ciekawy model i mogłem przy nim popracować, obejrzeć silnik, wyposażenie, podejrzeć techniczne rozwiązania. Dzięki tej pracy nie tylko doskonaliłem swoje umiejętności, ale też miałem dostęp do informacji o okazyjnych wyprzedażach aut. Wtedy zakiełkowała we mnie pasja kolekcjonerska.

Ulubiona marka
Szczególnie upatrzyłem sobie mercedesy. Czytałem wszystko na ich temat, zgłębiałem wiedzę o silnikach i konstrukcjach każdego modelu. Polowałem na stare i nowsze modele, ale interesowały mnie tylko te spoza seryjnej produkcji, robione na specjalne zamówienie, tzw egzemplarze kolekcjonerskie klasy „S”. Zdarzało się, że ktoś sprowadził zza granicy takie auto, które mu się zepsuło i nie wiedział jak je naprawić. Nie było wówczas markowych salonów samochodowych, a sprowadzenie potrzebnych części było kosztowne i nieopłacalne, więc właściciel chciał się pozbyć problemu. Korzystałem więc z takiej okazji i kupowałem je wówczas po przystępnej cenie. Zbierałem wszystkie potrzebne części i zakupiłem też wieloczynnościową maszynę, na której pracuję do dziś w moim warsztacie. Wiele rzeczy potrafię zrobić sam przy moich samochodach, ale często korzystam z pomocy zaprzyjaźnionego i doskonałego znawcy tej marki – Jana Garcarka, który służy mi radą w trudniejszych problemach i z którym od dawna owocnie współpracuję.

Salony na kółkach klasy „S”
Po upadku muru berlińskiego otworzył się dla takich zapaleńców jak ja rynek wschodnioniemiecki. Wtedy za niewielkie pieniądze można było znaleźć unikatowe okazy mercedesów np. przedwojenny V 170.
W Berlinie trafiłem na limitowaną serię terenowych mercedesów typu G, które zamówiła armia amerykańska dla swoich żołnierzy stacjonujących w Niemczech. Po przewrocie wyprzedawali te auta w pośpiechu i w ten sposób stałem się właścicielem jednego z 50-ciu istniejących wojskowych jeepów, ze wzmocnioną blachą, z dwiema skrzyniami biegów i blokadami na wszystkie koła. Dotąd jeździ bez awarii i jakichkolwiek przeróbek.
Innym razem natrafiłem na mercedesa limuzynę W 126 klasy S, którego wyposażono specjalnie dla ambasadora Hiszpanii, o czym świadczy jego metryczka. To auto zostało uznane za najlepszy wyprodukowany model mercedesa. Posiadam również auto tej klasy z 1992 roku, z silnikiem 12-to cylindrowym, który ma moc ponad czterystu koni mechanicznych. Jest zrobione z odpowiedniej blachy, która nie rdzewieje i jego stan techniczny jest idealny. Mam też kilka kabrioletów z tej „półki”. Na uwagę w tych samochodach zasługują nie tylko silniki i blachy, ale komfortowo wyposażone wnętrza dostosowane do indywidualnych „zachcianek” klienta, wykonane ze szlachetnych materiałów takich jak drewno, skóra, czy pięknie barwiony zamsz. Siedząc na wygodnych przednich lub tylnych kanapach ma się wrażenie, że przebywa się w salonie i nie chce się stamtąd wychodzić.

Żółte tablice
Należę do ostrowskiego Automobilklubu, a także do Klubu Zabytkowych Mercedesów Polska. Mamy swoje rajdy – najbliższy dla Oldtimerów na „żółtych tablicach” odbędzie się w drugiej połowie czerwca w Poznaniu. Nasz klub jest bardzo poważany i został oceniony przez fabrykę Mercedes-Benz jako najlepszy w Europie. Wśród klubowiczów jest właściciel czarnego mercedesa 540, którym jeździł Adolf Hitler. Dzięki członkostwu w Klubie na zamawiane przez nas części dostajemy 20% zniżki i jeszcze 5% za członkostwo w całym systemie mercedesa.
Każdego roku niemiecki producent przysyła po nas luksusowo wyposażony autokar, którym jedziemy z kolegami do fabryki mercedesów do Stuttgartu. Tam możemy przyglądać się całemu procesowi produkcyjnemu seryjnych aut. Możemy również obejrzeć drugą fabrykę, gdzie restauruje się tylko zabytkowe modele, które pomimo ceny sięgającej setki tysięcy euro mają swoich nabywców, czekających w kolejkach na wybrany model. Wśrod kupujących najczęściej słychać język rosyjski…

Nie na sprzedaż!
Zdarza się, że niektóre auta wypożyczam do filmów, czasem zawiozę któremuś z przyjaciół córkę do ślubu. Kupuję, naprawiam, sporadycznie użytkuję, ale nigdy jeszcze nie sprzedałem żadnego z moich aut. Nie mógłbym tego zrobić, bo ja je po prostu kocham! Czasem jadę gdzieś za granicę i widzę, że stoi taki zrujnowany staruszek i chce mi się płakać, że nie stoi u mnie, ale ja już nie miałbym go gdzie postawić.
Moim marzeniem jest żyć w dobrym zdrowiu przez wiele lat, żebym mógł wszystkie te auta wyremontować i długo jeszcze nacieszyć nimi oczy.

Opracowała: Sylwia Kwiatkowska

P.S.
Kaliscy radni podczas uroczystej sesji Rady Miasta inaugurującej tegoroczne obchody Święta Kalisza przyznali Panu Waldemarowi Kuberackiemu medal: Zasłużony dla Miasta Kalisza.

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować