Wojciech Pytlarz: Różnica między mistrzem a zwykłym zawodnikiem jest w głowie

2017-02-05 13:00:00 Bartosz Moch

- Wciągnąłem się w psychologię sportu i zauważyłem, jak bardzo sfera mentalna jest w polskim sporcie zaniedbana, a przy tym jak mocno wpływa ona na wyniki osiągane przez sportowców. Tak naprawdę różnica między mistrzem, a zawodnikiem na końcu stawki często dotyczy głównie tego, jak ten mistrz myśli – o roli psychologii i sfery mentalnej w sporcie oraz o obecnej sytuacji męskiej sekcji MKS Calisii Kalisz, w drugiej części spotkania “przy kawie z siatkówką”, rozmawiamy z kapitanem i atakującym drużyny, Wojciechem Pytlarzem.

fot. Bartosz Moch
fot. Bartosz Moch

W ostatnim meczu w Sieradzu udało wam się odnieść pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w sezonie. Dlaczego kaliscy kibice musieli tak długo czekać na ten triumf?

Wojciech Pytlarz (kapitan i atakujący MKS Calisia Kalisz): Pierwsze przypuszczenia próbujące wyjaśnić serię porażek na wyjazdach dotyczyły tego, że być może nie wytrzymujemy tych spotkań pod względem psychicznym. Ja jednak postawiłbym na inną przyczynę, a mianowicie kwestię hali przy ul. Łódzkiej. Jej specyfika polegająca na tym, że jest bardzo niska, powoduje, że musimy inaczej trenować. I o ile w meczach u siebie hala jest naszym atutem, o tyle na wyjazdach często zwyczajnie nie możemy się przystosować do większych obiektów. Hala w Sieradzu jest bardzo zbliżona do naszej, więc było nam tam dużo łatwiej rywalizować.

W miejscowości Dobre hala pewnie też była mała, a kilka tygodni temu i tak polegliście tam z ostatnim zespołem w tabeli…

- Tego akurat nie potrafię wyjaśnić. Wszyscy byliśmy w szoku po tym spotkaniu, myślę że nawet rywale byli w szoku, że wygrali (śmiech). Zawodnicy z Sieradza też ostatnio przed meczem pytali nas, jak to się stało, że tam przegraliśmy. Czasem tak jest, że jedno spotkanie na dziesięć ze słabszym rywalem przegrywasz i to był chyba właśnie ten dzień, gdy oni zagrali wyjątkowo dobrze, a my zaczęliśmy się niepotrzebnie denerwować i nie prezentowaliśmy swojej siatkówki.

Wracając do tematu hali co jest dla was najtrudniejsze w przystosowaniu się do gry na większych obiektach?

- Hala przy ul. Łódzkiej jest bardzo niska, ma jednolity sufit z liniowym układem świateł, co ma znaczenie zwłaszcza w polu serwisowym. Są to warunki specyficzne, do których my jesteśmy przyzwyczajeni. Na dużych halach brakuje nam punktu odniesienia przy zagrywce i ataku. Oczywiście nie chcę tutaj szukać na siłę usprawiedliwień, bo wszystkie drużyny mają pewnie podobne problemy, ale też nie możemy nie zwracać na to uwagi. Drugą kwestią jest długość akcji podczas meczów wyjazdowych i nasze nawyki w grze obronnej. Generalnie mocną i szybką piłkę powinieneś bronić czy przyjmować nad siebie, żeby dać sobie możliwość kontrataku. Tymczasem w naszej hali musisz dogrywać piłkę płasko, bo inaczej uderzy w sufit i przegrasz akcję. Dlatego u siebie gramy szybko, a na wyjazdach gdy zaczynają się długie wymiany, czasem mamy problemy. Ale tak to już jest w tym sporcie – na przykład w Spale gra się w hali o gabarytach takiego dużego hangaru i prawie nikt nie umie tam zwyciężyć.

Może powinniście wrócić do Kalisz Areny na Dobrzecu?

- Graliśmy tam kilka sezonów temu, ale wówczas nie było zespołu dziewczyn, więc dzieliliśmy halę tylko z piłkarzami ręcznymi. Teraz trenują tam siatkarki, szczypiorniści i biorąc pod uwagę inne „obciążenia” hali, jak zajęcia dla dzieci ze szkoły obok i różne imprezy, zwyczajnie zaczyna brakować czasu, żebyśmy o normalnych godzinach mieli szansę tam trenować i grać. No chyba że treningi zaczynalibyśmy po 20:00.

W Kaliszu mamy wyraźną dysproporcję w podejściu do obu sekcji siatkówki. Widać, że na pierwszym miejscu są dziewczyny, a na drugim zespół męski. Nie czujecie się trochę pokrzywdzeni?

- Bądźmy szczerzy, że w Kaliszu to siatkówka żeńska ma duże tradycje i historię. Sekcja męska miała swoje szanse, by awansować do I ligi, których niestety nie udało się wykorzystać. Boje się czy niektórzy nie podchodzą w taki sposób, że skoro do tej pory nie awansowaliśmy, to teraz już nam się to nie uda. Dla mnie nie jest problemem, że dziewczyny są na pierwszym planie, ale chciałbym żeby obok sukcesów siatkówki żeńskiej i miejmy nadzieję awansu do ORLEN Ligi w najbliższych latach, również męskiemu zespołowi pozwolono kiedyś zbudować ekipę, która naprawdę będzie mogła powalczyć chociaż o tę pierwszą ligę. Do tego jednak potrzebne są pieniądze.

Dziewczyny mają wytyczoną jasną ścieżkę, której zwieńczeniem ma być ORLEN Liga. Męskiej sekcji tego brakuje, trochę „dogrywacie” kolejny sezon i dryfujecie w niewiadomym kierunku.

- Zgadza się, ale tak jak wspomniałem, to czy też wytyczymy sobie konkretne cele w kolejnych latach zależy głównie od środków przeznaczonych na drużynę. Obecne finansowanie pozwala nam walczyć o środek tabeli II ligi. Na więcej póki co trudno liczyć, potrzebni są sponsorzy i profesjonalizacja sekcji. Większość z nas utrzymuje się na co dzień z innych zawodów, a siatkówka jest dodatkiem, który uprawiamy z pasji. Nie możemy postawić tylko na sport, tak jak dziewczyny. Taka sytuacja musi odzwierciedlić się w wynikach. Chciałbym, żeby w przyszłości coś się zmieniło i tym samym, żeby dać większą szansę siatkówce męskiej. Moim marzeniem jest I liga męska w naszym mieście.

Patrząc na twoją karierę, widać że nigdy nie jest za późno, by spróbować czegoś nowego. W siatkówkę zacząłeś grać w zaawansowanym wieku…

- Tak, miałem wówczas już 21 lat. Wcześniej grałem w piłkę nożną, ale gdy urosłem pomyślałem, że fajnie byłoby spróbować sił w siatkówce. A że od dziecka ganiałem za piłką i byłem dość sprawny fizycznie, szybko tej siatkówki się nauczyłem. Oczywiście bardzo ciężko pracowałem, by móc rywalizować i stać się częścią drużyny. Kilkanaście lat temu męska siatkówka dopiero raczkowała w Kaliszu. Byłem częścią tamtego początku sekcji, potem wyjechałem, grałem w Warszawie, miałem też krótki epizod za granicą i wreszcie wróciłem do rodzinnego miasta.

W naszej ankiecie napisałeś, że za 10 lat chciałbyś zostać trenerem mentalnym w sporcie. Bije od ciebie zainteresowanie psychologią, sferą mentalną. Skąd ta druga, obok siatkówki, pasja?

- Jak zwykle zaczęło się dość przypadkowo. Nigdy nie studiowałem psychologii, dokształcam się sam w tym zakresie, czytam mnóstwo książek na ten temat, śledzę różne badania. Trzy lata temu na meczu skręciłem kolano i zerwałem więzadła. Kontuzja wykluczyła mnie z gry do końca sezonu. Przez pierwsze trzy miesiące byłem poniekąd „przykuty do łóżka” i siedziałem w domu. Zastanowiłem się wtedy, co mogę w tej sytuacji trenować i trafiłem w internecie na artykuły z psychologii sportu. Wciągnąłem się w to do tego stopnia, że zrobiłem sobie kurs trenera mentalnego amerykańskiej firmy, zacząłem dużo czytać ze specjalistycznych źródeł. Zauważyłem jak bardzo sfera mentalna jest w polskim sporcie zaniedbana, a przy tym jak mocno wpływa ona na wyniki osiągane przez sportowców. Tak naprawdę różnica między mistrzem, a zawodnikiem na końcu stawki często dotyczy głównie tego, jak ten mistrz myśli. Ostatnio założyłem też bloga: treningmentalny.pl, na którym dzielę się swoimi spostrzeżeniami. Prowadzę też wykłady.

Pomagasz mentalnie kolegom z drużyny?

- Staram się im coś podpowiadać i służyć radą, ale oczywiście musimy tutaj zachować odpowiednią skalę. Jestem dla chłopaków kolegą z parkietu, ich kapitanem i atakującym, a nie trenerem mentalnym. Ale oczywiście, gdy ktoś szuka jakiejś porady na pewno ją u mnie znajdzie. A może za 10 lat uda mi się już w pełni postawić na trening mentalny i będę mógł pomagać sportowcom w osiąganiu sukcesów? To naprawdę jest wspaniała dziedzina i bardzo rozwojowa. Uwielbiam słuchać wielkich sportowców jak Roger Federer czy Kamil Stoch, bo po ich słowach można poznać jak bardzo sposób myślenia pozwala im być najlepszymi na świecie. Sportowiec to przede wszystkim człowiek.

Rozmawiał: Bartosz Moch

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować