Uliczna dyktatura posiadaczy aut

2018-08-18 11:00:00 Arkadiusz Pacholski

„Od dwóch lat na ulice kolejnych polskich miast wychodzą różne grupy ich mieszkańców, aby protestować przeciw niszczeniu w Polsce porządku demokratycznego. Tak się przypadkiem składa, że właśnie ulice są odpowiednim miejscem do postudiowania pewnego aspektu demokracji w działaniu i porównania tego, co zapisane w konstytucji i ustawach, z tym na co zapisy te zostają przerobione w praktyce.”

fot. Arkadiusz Pacholski
fot. Arkadiusz Pacholski

Tak zaczyna się mój artykuł „Rozjechana demokracja”, który pozwalam sobie polecić czytelnikom Calisia.pl. Wyjaśniam w nim dlaczego monokultura samchodowa, z jaką mamy do czynienia w polskich miastach – także w Kaliszu – na skalę niespotykaną w nowoczesnym świecie, jest skrajnie niedemokratyczna, bo dzieli mieszkańców na lepszych (tych w samochodzie) i gorszych (tych bez samochodu). Poniżej jeszcze jeden cytat:

„Jeśli rozwodzący się małżonkowie przerąbią na pół swojego ulubionego psa, to żaden z nich nie będzie miał połowy psa lecz jedynie połowę psiego trupa. Tak samo jest z miastem – żywym i skomplikowanym organizmem. Kiedy się je rąbie niczym tasakiem i kawałki rzuca na wszystkie strony – trochę temu, trochę tamtemu – to miasto szybko zaczyna się rozkładać i przestaje pełnić swoją podstawową funkcję – domu wszystkich swoich mieszkańców.

Niestety, w sferze gospodarowania przestrzenią wspólną takie rzucanie ochłapów różnym grupom interesów to powszechnie spotykany w polskich miastach proceder. Jego korzenie tkwią w absurdalnym neoliberalnym założeniu, że interes wspólnoty tworzonej przez wszystkich obywateli miasta jest tożsamy z sumą indywidualnych interesów (a właściwie roszczeń) tychże obywateli. To nonsens. Po pierwsze, zasoby miejskiej przestrzeni wspólnej są za małe, żeby starczyły do zaspokojenia indywidualnych pretensji wszystkich mieszkańców. Po drugie, spora część tychże interesów jest ze sobą absolutnie sprzeczna, co już samo przez się czyni niemożliwym ich całkowite i sensowe zaspokojenie.

Na nieszczęście polskie władze państwowe i samorządowe tego nie rozumieją i uważają, że sprawiedliwe zaspokajanie prawa mieszkańców do przemieszczania się polega właśnie na tym, że nie tylko każdemu pozwalamy podróżować tak, jak on chce, ale i że robimy co się da, aby mu to umożliwić. Ponieważ jest to jednak z zasady niemożliwe, szybko kończy się na tym, że właściciele aut, piesi i rowerzyści przestają być traktowani równo. A jako że decydenci sami należą do pierwszego pokolenia polskiej klasy średniej, dla której auto jest podstawową oznaką przynależności klasowej i dowodem społecznego statusu, identyfikują się całkowicie z użytkownikami aut i w efekcie właśnie tę grupę obdarzają nienależnymi jej przywilejami – nie zważając na to i nie przejmując się ani trochę tym, że robią to kosztem rażącego upośledzenia pozostałych grup i olbrzymich strat, nie tylko materialnych, ponoszonych przez całą wspólnotę.

Efekt? Serca miast pokrojone torami wyścigowymi, ponad trzy tysiące zabitych rocznie, przeszło 50 tysięcy rannych – z czego niektórzy okaleczeni do końca życia; ulice zmienione w składowiska blachy na kołach, zeszpecone krajobrazy miejskie, elewacje czarne od spalin, powietrze zatrute niebezpiecznymi dla ludzi substancjami. I wieczny niedowład nie tylko transportu publicznego, ale również oświaty, służby zdrowia i kultury – bo błyskawicznie rozjeżdżany asfalt kosztuje tyle, że na rozwój innych ważnych dla społeczności miejskiej dziedzin po prostu nie starcza już pieniędzy.”

Cały artykuł można znaleźć w lipcowym numerze polskiej edycji miesięcznika Le Monde Diplomatique, w wydaniu papierowym. Można je dostać w Empiku.

Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować