Zbigniew Maj pokrzywdzony, a nie podejrzany

2018-10-18 07:05:00 Arleta Zeidler

Tu i Teraz, z ramienia którego Zbigniew Maj kandyduje na stanowisko Prezydenta Miasta Kalisza komentuje najnowsze doniesienia prasowe w sprawie głośnych zarzutów. Zbigniew Maj jest byłym Komendantem Głównym Policji, wiceszefem CBŚ, twórcą jednostki specjalnej „Łowcy Cieni”, a obecnie jako jeden z ośmiu kandydatów ubiega się o najważniejszy urząd w Mieście Kaliszu.

To ostatnia prosta przez wyborami. Jeszcze niedawno był Pan kandydatem z zarzutami, a dziś – pokrzywdzony?
ZM: Faktycznie, aż trudno uwierzyć, że tak może się wszystko zmienić. Ujawnienie szczegółów mojej sprawy to wynik pracy dziennikarzy śledczych, którzy zajmowali się tym od wielu miesięcy. W piątek ukazała się w mediach ogólnopolskich pierwsza publikacja, w tym tygodniu kolejne odsłaniające szczegóły sprawy.

Szczegóły, czyli co?

ZM: Sprawa dotyczyła rozmów z dziennikarzami na temat brutalnego zabójstwa dokonanego przez Kajetana P. na nauczycielce języka włoskiego, spalenia jej zwłok oraz zabójstwa
w Garwolinie. Służby wykonały w maju spektakularną akcję na mój dom, przewieziono mnie do prokuratury na koniec Polski i wypuszczono po 20 minutach. Ale przez ostatnie miesiące wzywany byłem na zeznania nawet kilka razy w tygodniu, przesłuchano 250 świadków, wskazywano w sumie 10 zarzutów, nie postawiono oskarżenia, – bo tak naprawdę nie mogło go być. W kwestii zarzutów nie byłem sam, bo w takiej samej sytuacji również jest szef CBA inspektor Paweł Wojtunik, szef ABW generał Bondaryk, jak również generał Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Prokuratura uznała, że te zatrzymania wobec mnie były bezzasadne.

Został Pan „wrobiony”?

ZM: Wręcz pokazowo! A „pomogli” w tym ludzie już w 2014 roku, którzy wówczas związani byli z władzami miasta i służbami, tyle mogę powiedzieć. Nie miałem szans wybronić się z tej prowokacji, złożyłem, więc dymisję ze stanowiska Komendanta Głównego Policji. Uznałem, że to jedyna honorowa decyzja.

Dlaczego akurat ludzie z Kalisza?

ZM: Bo mogłem im zaszkodzić swoją wiedzą o nich. Ponadto, te osoby miały swoje osobiste cele do zrealizowania. A gdy zostałem Komendantem sprawa przeniosła się na arenę kraju. Mam szczerą nadzieję, że prawda ujrzy światło dzienne i opinia publiczna ją pozna.

Co oznaczają te nowe informacje na Pana temat?

ZM: Po pierwsze, sprawa prowadzona przez 4,5 roku w której rzekomo miałem przechodzić, zweryfikowała pozytywnie dla mnie materiał dowodowy, który został przedstawiony przez służby i prokuratura zmieniła optykę o 180 stopni. Po drugie – prokuratura już złożyła doniesienie na przekroczenie uprawnień przez służby, które mnie inwigilowały i przyznała, że cała akcja była celowo wymierzona we mnie.

Taki zwrot akcji na ostatniej prostej przed wyborami to jak prezent?

ZM: Tak, nawet w najśmielszych snach nie brałem pod uwagę takiego scenariusza. Wytrąca argument wszystkim, którzy traktowali mnie prawie jak przestępcę sugerując, że jakbym został prezydentem, to i tak czeka mnie wyrok. Jest jeszcze ważniejszy aspekt tej sprawy, ja, jako człowiek i moja rodzina…

I wytrąca z równowagi kontrkandydatów, którzy kilka miesięcy temu nie traktowali poważnie Pana startu w wyborach. Widać to było dobrze w poniedziałkowej debacie, która odbyła się już po tych publikacjach?

ZM: Debata była trudna, atmosfera zrobiła się gorąca. Była to natomiast dobra weryfikacja wyborczych pomysłów. Jedyne, co mi przeszkadzało, to obecność nie sztabów wyborczych kandydatów, ale ich klakierów. Chciałbym, aby na debatę przyszli ci mieszkańcy, którzy NIE WIEDZĄ, na kogo głosować, a rozmowa ma im pomóc w podjęciu decyzji. Ci zafiksowani na punkcie swojego kandydata już i tak nie zmienią zdania. Atmosfera chwilami była jak na meczu między kibicami. Zresztą już niektórzy ogłosili swoje zwycięstwo po niej – trochę wbrew oczywistym faktom, ale to już nie mój problem.

Aż ośmioro kandydatów na fotel prezydenta – ludzie są już zmęczeni i trochę chyba skołowani?

ZM: Nie dziwię się. Mają oto przed sobą Pana Sapińskiego, który jest prezydentem i chce być nim kolejną kadencję. Panią Pawliczak, która była wiceprezydentem, została zwolniona ze stanowiska, teraz chce znowu rządzić i w tej samej sytuacji Pana Kościelnego. Pana Kaletę, który był już senatorem, jest posłem, a teraz chce być prezydentem. Pana Kozłowskiego – posła, który też chce zostać prezydentem miasta. Pana Kinastowskiego, który co prawda nie rządził jeszcze miastem, ale startuje z poparciem poprzedniego prezydenta Janusza Pęcherza, który dla odmiany chce teraz być radnym. I wreszcie pan Grodziński, który jest radnym, szefem CKiS, był wiceprezydentem i też chce znowu rządzić. Na miejscu wyborców też byłbym skołowany.

Gdzie w tym gronie miejsce dla Pana i stowarzyszenia „Tu i Teraz”?

ZM: Dobre pytanie. Przez ostatnie miesiące odpierałem ataki nie tylko o te prokuratorskie zarzuty, ale też o to, że jestem człowiekiem znikąd, nie pracowałem dotąd w samorządzie, nie znam się i tak dalej. Tymczasem ci wszyscy moi kontrkandydaci mieli swoje szanse, „pracowali na rzecz miasta i ludzi”, jak to ładnie ujmują. I co? Gdzie dziś jesteśmy? Wszyscy są częścią układów władzy, która już była. Poza tym nie rozumiem, dlaczego niektóre partie z uporem maniaka stawiają na te same osoby. Dużo lepszą kandydatką lewicy byłaby pracowita radna Kamila Majewska, a koalicji PO i Nowoczesnej – Marzena Wodzińska, obecnie marszałek województwa. Ale jest inaczej – w sumie dla mnie lepiej.

Co w takim razie was wyróżnia, oprócz tego, że nie mieliście związków z samorządem?

ZM: To właśnie jest najważniejsze – nieskażenie układami władzy ani partii. W naszym stowarzyszeniu są ludzie w różnym wieku, którzy mają swoje doświadczenie zawodowe
i życiowe. Pracują z ludźmi i znają ich problemy, bo są blisko nich faktycznie, a nie tylko na plakacie. Mają swój pomysł na miasto, na swoje dzielnice. Co do mnie – wykonywałem taki zawód, mam takie doświadczenie, że na pewno nie jestem znikąd. I wiem jedno – ważne jest, by dobrać sobie najlepszych ludzi. Najlepszych, a nie kolegów z partii.

Przed Panem pewna druga tura?

ZM: Tego bym nie powiedział i takie założenie to byłaby bufonada z mojej strony. Podchodzę do wyborów z dużą pokorą i przede wszystkim z ogromną odpowiedzialnością. Kiedy pomyślę, ile osób musi mi zaufać, oddać głos, żebym wszedł do drugiej tury to aż ściska mnie w gardle od odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże. Zobaczymy w niedzielę.

A ten pomysł, by przekazać wynagrodzenie prezydenta na cele charytatywne? Pana kontrkandydaci unikają tego tematu albo obracają go w żart. Wkurzyli się?

ZM: Bardzo możliwe. Pani Pawliczak nawet w radiowej debacie wytknęła mi kwotę emerytury. Nie ja ustalałem wiek emerytalny służb mundurowych. Na swoją emeryturę zapracowałem wykonując niebezpieczny zawód, również w jednostkach specjalnych i nie będę się z tego tłumaczył. Mógłbym usiąść na tarasie, z filiżanką kawy lub kieliszkiem wina i nic nie robić, cieszyć się życiem. Tyle, że tak nie chcę. Ale nie chcę też, jeśli kaliszanie mnie wybiorą brać pieniędzy z dwóch źródeł – to mój osobisty protest na takie układy. Dlatego deklaruję, że oprócz realizacji 13 punktów naszego programu, swoje wynagrodzenie prezydenckie przekażę na stworzoną do tego fundację. Na co zostaną przeznaczone te pieniądze, zdecydują mieszkańcy i rada miasta.

ze Zbigniewem Majem rozmawiała Arleta Zeidler


Jeśli spodobał Ci się nasz artykuł,

wrzuć nam coś do kapelusza :)

Wesprzyj jednorazowo

Wdzięczny Zespół Calisia.pl

Przeglądaj artykuły z 16 lat istnienia portalu Calisia.pl - od 2007 roku do dziś !

Opinie użytkowników:

Te artykuły mogą cię zainteresować